wtorek, 9 lipca 2013

Sub rosa


Jeśli mieliście ze mną kontakt na przełomie ubiegłego czerwca i tegorocznego czerwca, i jeśli kontakt ten był w miarę regularny, mogliście pomyśleć sobie o mnie dwie rzeczy. Po pierwsze zapuchnięte oczy w moim wydaniu nie zawsze oznaczają dużo płaczu. Czasami oznaczają po prostu dziesiątki-setki-milijony egzaminów do zdania, tyle samo nieprzespanych godzin i jeszcze więcej przejrzanych stron na pudelkach, blogach modowych czy filmwebach (gdzie w końcu nie podzieliłam się opinią na temat swojego ulubionego pingwina z madagaskaru, szkoda). Czerwiec 2013 w porównaniu z czerwcem 2012 był z tego powodu pewną nowością. Po drugie, mogliście zauważyć, że coś dziwnego stało się z ludźmi wokół mnie, ah tak! - trochę ich przybyło. W czerwcu 2012 było to dokładnie 8 i pół osoby. Wow, jak u Felliniego, nie miałam tego w planach. Parę dni temu zrobiłam szybki risercz i po 15stej postanowiłam skończyć ten kretyński i upokarzający mnie rachunek. Wnioski na temat mojego stanu psychicznego możecie wyciągnąć sami. 

Nie jest to podsumowanie roku; z tego co wiem zabawa ta odbywa się zwykle w porze sylwestrowo-noworocznej na przykład przy dźwiękach Ch-ch-change-es Davida Bowie. Poza tym wakacje są zdecydowanie kiepskim czasem na wszelkie próby ogarniania życia, wiem co mówię. Nigdy nie lubiłam też podsumowań, streszczeń, skrótów, jestem człowiekiem obsesją, a jedną z nich jest mania wyczerpywania tematu. Robię się odrobinę chora kiedy nie mogę powiedzieć o czymś absolutnie wszystkiego, poważnie. Przerażają mnie rozległe tematy, bo wiem, że nigdy tej rozległości nie sprostam. A jako, że codziennie jestem zmuszana, czy też nie, do podejmowania wielu z nich, mamy tu do czynienia, drodzy państwo, z konfliktem tragicznym. Nawet teraz trochę mi niedobrze, bo wiem, że nie napisałam w 100% tego, co powinnam, ktoś może podrapać się po głowie, ktoś zadziwić, spytać o co mi chodzi? A ja już nigdy nie rozwieję tych wątpliwości, bo o to przechodzę do sedna. Sedno jest takie, że od dziś postaram się skupić na małych, przyjemnych rzeczach. (Hej, kto powiedział, że sedno nie miało być pretensjonalne?) Chodzi o to, że mam w głowie duże mnóstwo: piosenek, 0brazów, tekstu, kryzysów, sporo wykorzystanych lub nie tras na jakdojadę.pl, sposobów na zjedzenie jogurtu/ziemniaków/śniadania, problemów z ogłoszeniami w Metrze, wyborem ulubionego bitelsa, beatnika czy bohatera literackiego. I że właśnie w tym miejscu zamierzam to ogromne mnóstwo wyjmować na wierzch, segregować, porządkować, słowem okiełznywać. Bo jestem dziewczyną, która w mieszkaniu zawsze ma pokój na bałagan i pokój/pokoje na porządek. A jako, że w mojej głowie panuje bałagan permanentny, obowiązek zachowania równowagi w przyrodzie przerzucam na ten blog. I jeśli kiedyś zapłaczę, że nie zajęłam się czymś dostatecznie dokładnie, że nie przeszyłam jakiejś sprawy na wylot, wzdłuż, wszerz i w poprzek, to obiecuję szybkie wzięcie się w garść, drodzy wyimaginowani czytelnicy. Poza tym łzy nie plamią monitora.

Tylko spójrzcie, wybrałam grafikę w różowo-czerwono-pudrowym odcieniu, to się musi udać.